sobota, 15 czerwca 2013

Prolog

Wpatrywałam się w białą postać. Istota stała w zamyśleniu, w dość dużej odległości ode mnie i jakby zupełnie mnie nie zauważała, choć, paradoksalnie, jej wzrok skierowany był wprost na mnie. Spod półprzymkniętych powiek obsypanych białymi rzęsami, powoli wyłaniały się błyszczące, zielone oczy, których dojrzenie, pomimo dzielącej nas odległości i napływającej zewsząd popielatej mgły, nie było trudne ze względu na ich soczystą barwę, mocno odcinającą się od bieli cery i rzęs.
Zadrżałam, gdy otworzyły się całkowicie, a zieleń tęczówek błysnęła jadowitym blaskiem. Miałam jednak wrażenie, że ten jad, który wyczułam, był tylko przykrywką dla zupełnie innego uczucia. Ale… jakiego?
- Kim jesteś? – mój głos rozchodził się echem. Rozpływał w bezkresnej szarości, w której się znajdowałam. Albo raczej, znajdowaliśmy.
Dopiero teraz ocknęłam się z dziwnego transu i przyjrzałam postaci. Wytężyłam wzrok, ponieważ mgła była coraz gęstsza. Mężczyzna, jak stwierdziłam po krótkiej chwili, miał długie, sięgające prawdopodobnie do kolan, śnieżnobiałe włosy, wręcz zlewającą się z nimi skórę koloru mleka. Usta zaś stanowiły lekki kontrast swoją bladoróżową barwą. Drugim co udało mi się dostrzec, były szerokie, muskularne ramiona, których nie ogarniała, również biała szata, wijąca się po ziemi.               
W pewnym momencie zorientowałam się, że jest coraz bliżej. Szedł powolnym krokiem w moją stronę. Nie odzywał się, a jego szata ciągła się po ziemi, szeleszcząc cicho. Dopiero teraz zobaczyłam, że jej materiał jest postrzępiony.
Chciałam uciec, ale coś mnie trzymało. Coś, jakby łańcuch. Spojrzałam w dół i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam cienką srebrną nić. Pobiegłam wzrokiem wzdłuż niej, ledwie jakieś paręnaście centymetrów i moje oczy napotkały przeszkodę. Powoli podniosłam wzrok i zamarłam. Ujrzałam je. Zielone ślepia mężczyzny przewiercały mnie na wylot. Był wysoki, niezmiernie wysoki. Twarz, kamienną, niczym wykutą z marmuru, zawieszoną prawie metr nade mną teraz widziałam wyraźnie. Jego oczy, usta, nos. Wszystko składało się na idealną całość. Nigdy nie widziałam kogoś takiego. Był piękny. Żaden człowiek nie mógł tak wyglądać. Przywodził na myśl jedynie… boga.
Przytłoczona emocjami, wpatrywałam się w mężczyznę. Nagle kąciki jego ust zadrgały lekko.
- Witaj – przemówił niskim głosem, uśmiechając się lekko. – Jestem…
Co się dzieje? Wszystko wokół… wszystko jest rozmazane…  Dlaczego go nie słyszę? Kim on jest?

                W tej chwili zasłona mroku opadła na moje oczy. Byłam sama.

niedziela, 2 czerwca 2013

Otworzyć serce

Boże, ale jestem niewyspana... Noc w noc to samo... Jak tak dalej pójdzie to jak nic wykorkuję.
- Anka, skończyłaś już? –piskliwy głos Karoliny wyrwał mnie z zamyślenia.
- Ee, co jest? – z początku nie ogarnęłam o co chodzi,  zaczęłam się rozglądać, aż w końcu trafiłam na pełną politowania twarz przyjaciółki.
- Pytam, czy już skończyłaś? – jej mina zdecydowanie nie wyrażała zadowolenia, co zdążyłam już skojarzyć. W pewnym momencie jednak, miałam wrażenie, że przez jej twarz przemknęło coś na kształt… zaniepokojenia? E tam… Przywidziało mi się…
W każdym bądź razie, patrzyłam na nią przez kolejną minutę bez zrozumienia, zastanawiając się jakie jeszcze tajemnice skrywa jej twarz, a których, zapewne, nie dane mi będzie odkryć. W końcu ocknęłam się:
- A tak, tak –  mruknęłam z zakłopotaniem i podniosłam z biurka papiery, po czym wręczyłam je Karolinie – Proszę – to mówiąc, wyszczerzyłam się w swoim wyćwiczonym uśmiechu nr 5, jak mi się zdawało, już chyba dość przytomnym.
Taak. Chyba znowu TYLKO mi się zdawało… Zdawało mi się, że jestem kochana. Zdawało mi się, że mam wszystko czego potrzebuję. Zdawało mi się, że jestem szczęśliwa... Ha! Cała ja!
Wydawało mi się, na co dowód miałam przed sobą – Karolina, z jedną ręką opartą o moje biurko i drugą położoną na biodrze, wpatrywała się we mnie przenikliwie.
„Proszę, nie pytaj o nic, o nic nie pytaj…” – myślałam bezustannie.
- Wszystko w porządku? – i padło. Padło pytanie, którego tak się boję od przeszło trzech lat. Zachowując zwyczajową maskę pozorów, odparłam:
- No jasne, nie martw się o mnie – uśmiechnęłam się lekko, ale zobaczyłam, że ta odpowiedź jej nie uspokoiła. Już otwierała usta, chcąc coś dodać, więc szybko zerwałam się na równe nogi – Wybacz, ale muszę już iść. Do jutra! – odkrzyknęłam jeszcze, machając ręką na pożegnanie i wyszłam z sali.
Nic nie było w porządku.
                                                                         
Szłam przez ulice, mijając jak zwykle spieszących gdzieś ludzi. Ja się nie spieszyłam. Nie chciałam wracać do domu. Ale musiałam. Obiecałam to, a ja dotrzymuję obietnic. Szczególnie obietnic danych jemu.
Kątem oka, zobaczyłam reklamę nowo otwartego kina. Filmy pół-darmo…  Hm, nie przepadam za tym rodzajem rozrywki, ale każdy sposób jest dobry, żeby trochę opóźnić powrót.
                                                                            
„Matko, ile ludzi…” – pomyślałam, kiedy tylko weszłam do pomieszczenia. Było duszno i ciasno. Z trudem przecisnęłam się do kas, potem stanęłam w kolejce i czekałam. W końcu nadeszła moja kolej. Podeszłam do kasy:
- Jeden na „Niepamięć” – nawet nie spojrzałam na kasjera, tylko zaczęłam szperać w portfelu w poszukiwaniu drobnych. „ Dlaczego ja nawet w portfelu mam syf?!” – myślałam.
- To będzie 13,99 – zatrzymałam się w pół ruchu. Ten głos. JEGO głos. Podniosłam szybko wzrok… Ale to nie był on. Zamknęłam oczy. Łzy zebrały mi się pod powiekami. – Coś się stało? – zapytał ze zdziwieniem.
- N-nie, nic się n-nie stało… - odpowiedziałam drżącym głosem i nie spoglądając na mężczyznę,  wyrwałam mu bilet z ręki i ruszyłam w stronę sali kinowej.
Z każdym dniem jest coraz gorzej…
                                                                           
Zdjęłam płaszcz, odwiesiłam na wieszak, zamknęłam drzwi.
„Ten film to zdecydowanie nie był dobry pomysł. Był niczym: „gwóźdź do mojej trumny rozpaczy”. Haha… Patrzcie państwo! Jeszcze na poezje mi się zebrało! Haha… Rzeczywiście, coraz gorzej. Oparłam się o futrynę drzwi. Zaraz od tego ciężaru zatonę i będę coraz głębiej i głębiej, i głębiej…”
- Mamusiu! Wlóciłaś!
„I głębiej i głębiej…”
- Mamusiu! Mam coś dla Ciebie!
„I głębiej i głębiej, coraz głębiej….”
- Mamusiu? Słysys mnie? Zlobiłam dla Ciebie…
- Zamkniesz się wreszcie?!
- …Laulke…
Tępe dziecko… Ile razy ten wrzask będzie mnie witał po powrocie do domu…
Podniosłam wzrok. Mała miała zamknięte oczy. Spoglądałam dalej spode łba na córkę. Dalia – On ją tak nazwał. On chciał, żeby tak jej było na imię…
Otworzyła oczy. Jego oczy. I zarazem te, które tak bardzo wtedy znienawidziłam. Spojrzała na mnie wielkimi zielonymi oczami. Nie płakała. Uśmiechnęła się tylko szeroko i skinęła głową. Wycofała się do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
A ja stałam dalej, oparta o futrynę i wgapiona w drzwi za którymi zniknęła dziewczynka.
- Lepiej będzie dla mojej psychiki, jak wezmę prysznic i się położę… - powiedziałam sama do siebie.
                                                               
Noc. Ciemno. Mrocznie.
Jestem sama.
Moje demony zaraz wyjdą. Przyjdą po mnie. Uprzednio wyłaniając się z ciemności.
W nocy wracają wspomnienia. Budzi się sumienie. Duszę się.
Nocą krążą pytania: „ Dlaczego to zrobiłeś?” , „Dlaczego nie mam prawa do szczęścia?”.
Boję się.
Słyszę krzyk. Jego krzyk. Co krzyczy? Co robi?
Płacz. Ostatnie ronione łzy.
Czuję jakby ktoś wypruwał moje wnętrzności. Krwawię.
Świadomość. Świadomość mnie zabija. Świadomość grzechu.
Chaos.
                                                                
- Anka, gdzie łazisz, chodź już!
-No idę, idę! – nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Wreszcie mam rodzinę. Wymarzony dom. Od ponad dwóch lat, żyję pełnią szczęścia. Najpierw pojawił się on. Potem Dalia. Czy jest coś piękniejszego niż wzajemna miłość? Nie. Na pewno nie.
Podeszłam do stołu niosąc tacę z wędliną, której o mały włos nie upuściłam, bo Dalka do mnie dobiła, śmiejąc się i obejmując moje nogi ramionami.
- Co to robisz, urwisie? – zaśmiałam się, po czym odłożyłam tacę na stół i zaczęłam łaskotać córkę. Ona chichotała jak szalona i wierzgała na wszystkie strony.
- Mamuś, mamuś, dość! – krzyczała, wijąc się ze śmiechu.
- Oj, nie , nie, mama nie przestanie, bo Dalunia była niegrzeczna – zaśmiał się mój mąż.
- Jak byłam niegzecna? Tata kłamie! Hahaha! – krzyknęła, wprost pękając ze śmiechu.
„Jej seplenienie jest takie słodkie…” – pomyślałam.
- No dobra, dość już, cukierku mój – uśmiechnęłam się leciutko do Dalii, wypuszczając z objęć.  Ona w te pędy pobiegła w głąb ogrodu, a ja usiadłam obok męża. W tym momencie to zauważyłam. – Co to? – powiedziałam wskazując obszerny krzak z czerwono – żółtymi kwiatami.
- Dalie. – odrzekł.
- Dalie? – powtórzyłam ze zdumieniem.
- Tak, Dalie… - odpowiedział w zamyśleniu, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Moja matka je uwielbiała.
- To dlatego chciałeś… - położyłam swoją dłoń na jego i splotłam nasze palce.
- Dlatego… - to mówiąc, obrócił twarz w moją stronę i nachylił się, aby mnie pocałować, ale zanim to zrobił zapytał:
- Obiecujesz, że zawsze będziemy się opiekowali naszą córką? Choćby nie wiem co? – nigdy nie widziałam Go tak poważnego.
- Obiecuję. – odpowiedziałam.
W tym samym momencie, usłyszeliśmy krzyk Dalii:
- Tatusiu, mamusiu, idę pobawić się na ulicy!
- Że co? – powiedział z osłupieniem, po czym oboje zerwaliśmy się na równe nogi i pobiegliśmy w stronę ulicy. Zobaczyliśmy Dalię wychodzącą na drogę. W tym samym momencie nadjeżdżał rozpędzony samochód. – DALIA! – krzyknął i ruszył biegiem w tamtą stronę. Ja za nim.
Wszystko działo się tak szybko.
Pisk opon, krzyki ludzi, krzyk jego i mój. Wszystko się zlało w jeden dźwięk, niemożliwy do zniesienia.
Poczułam wszechogarniający mnie strach. Natychmiast podbiegłam do męża i dziecka, mając nadzieję, że nic poważnego się nie stało.
Nic nie stało się Dalii, która przerażona leżała w objęciach ojca. Jemu strużka krwi płynęła mu z ust, wokół nich cały asfalt tonął w szkarłacie, wypływającym z jego rany na plecach.
Padłam na kolana.
Wręcz wytargałam Go z objęć córki i objęłam.
Poczułam łzy spływające po policzkach.
- Mamusiu…
                                                                            
Obudziłam się zlana potem, mokra od łez.
Ten sen… Nie sen… Koszmar. Ten koszmar powraca co noc.
Dlaczego? Dlaczego?!
Nie mogę o tym po prostu zapomnieć? To tak boli… Dlaczego nie zapominam? Wszystko ucieka mi z pamięci… Czemu to wspomnienie też nie może?!
Moje ciało wciąż drżało w napadzie szlochu. Ściskałam  mocno pościel, aż do krwi.
Tyle cierpienia, bólu… Przecież miałam być szczęśliwa! Dlaczego nie jestem…?
Ona… miałam ją kochać… miała dać mi szczęście… więc dlaczego mi je odebrała?!
- Aaaaaaaaargh!!! – krzyknęłam niepohamowanie.
Usłyszałam tupot. Drzwi się uchyliły. Weszła Dalia.
- Coś się stało, mamusiu? – zapytała cichutko.
- Wyjdź stąd – powiedziałam, nawet nie racząc jej spojrzeniem.
- Yhm… A… a mogę pobawić się na dwoze? – zapytała jeszcze ciszej niż wcześniej.
- Idź – odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
- Dziękuję – powiedziała już ledwie słyszalnie, po czym wyszła po cichu zamykając za sobą drzwi.
Dlaczego wszyscy mają prawo do szczęścia… a ja go nie mam?
A może… może czegoś nie zauważam?
                                                                            
Boże… Tego mi było trzeba… Gorący prysznic pomaga we wszystkim…
DING-DONG
Kto śmie zakłócać mój odpoczynek…?! Jak Dalia znowu kluczy zapomniała, zatłukę, przysięgam…
Szybko wyszłam spod prysznica, powycierałam się i ubrałam szlafrok.
DING-DONG
- Już, już! – zatłukę. Z taką myślą podeszłam do drzwi, otworzyłam i… o mało mi oczy nie wyskoczyły z orbit. Przede mną stali dwaj policjanci. – Yy, dzień dobry. Czy coś się stało? – moje zakłopotanie rosło wprost proporcjonalnie do wzrostu świadomości faktu, że jestem TYLKO w szlafroku.
- Dzień dobry – odpowiedział wyższy z funkcjonariuszy – Czy mamy przyjemność z panią Anną Budzisz?
- Tak, ale o co chodzi? – wciąż nie rozumiałam.
- Pani córka przed chwilą została odwieziona do szpitala, ponieważ potrącił ją samochód. – odpowiedział z kamienną twarzą niższy policjant.
- S-słucham? – nie dowierzałam.
- Powiedziałem, że…
- Słyszałam! –krzyknęłam i w amoku pobiegłam do łazienki  stamtąd krzycząc do osłupiałych policjantów – Do którego... AŁA – uderzyć się musiałam jeszcze, bo co – do którego szpitala została odwieziona?!
- Do św. Łukasza…
Wybiegłam z łazienki, wymijając funkcjonariuszy i nie zamykając nawet drzwi.
Ta mała! Jak może być tak nieostrożna! Przez z nią złamię obietnicę!
Złapałam taksówkę.
- Do św. Łukasza!
- Się robi. – odpowiedział mężczyzna.
Dotarłam na miejsce, zapłaciłam taksówkarzowi i pobiegłam do szpitala.
- Gdzie leży Dalia Budzisz?! – pytałam pielęgniarek.
- Budzisz… Hm… - niecierpliwiłam się coraz bardziej – A tak! Ta dziewczynka potrącona przez auto?
- Tak! Gdzie ona jest?! – myślałam,  że mnie szlag trafi przez tą kobietę.
- Na drugim piętrze w pokoju nr 7.
Ruszyłam biegiem w stronę schodów.
- Dziękuję! – krzyknęłam jeszcze.
Biegnąc po schodach nie rozumiałam, dlaczego tak mi zależy, aby być przy niej jak najszybciej. Przecież to tylko obietnica. A ona i tak była zbędnym ciężarem. Gdyby umarła, to przecież nie byłaby moja wina tylko jej. Co za różnica… Coś jednak mnie tam ciągnie…
Wpadłam do pokoju córki. Była sama. Usiadłam przy łóżku i spojrzałam na Dalię.  Drobną rączkę miała czerwoną i opuchniętą, to samo ze zsiniałą wargą, na której widniało rozcięcie.
Wtedy… wtedy, coś we mnie pękło. Pierwsza samotna łza spłynęła mi po policzku. W tym momencie do sali wszedł lekarz. Szybko starłam łzę z policzka.
- Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się do mnie serdecznie – Zaraz powinna się obudzić. – Spuściłam głowę. Kolejnej łzie udało się uciec. I następnej też.
- Mamusiu – cichy szept sprawił, że otwarłam szeroko oczy i podniosłam głowę – Doktol powiedział, ze będzie dobze, więc nie płac, plose.
Nie wiem czemu. Nie rozumiem… Dlaczego… dlaczego łzy płyną mi po policzkach?
- Mamusiu…
To słowo. Przecież słyszałam je tyle razy. Czemu teraz? Czemu nie mogę powstrzymać łez?! Płynie ich coraz więcej…
- Nie płac, mamusiu, nie wiem cy Cię to pociesy, ale – spuściłam głowę, tylko po to by zaraz znów ją podnieść na słowa: - kocham Cię.
Tego było za wiele. Wybuchłam niepochamowanym szlochem.
- Nie płac! Mamuś! Nie pła…- nie wytrzymałam pochyliłam się i objęłam ją na tyle delikatnie, żeby jej nie zranić, ale na tyle mocno, żeby poczuła…
- Ja też Cię kocham! Tak bardzo…. Tak bardzo Cię kocham…
… miłość.
Moją, do niej.
Prawdziwą miłość.
Jak mogłam być tak głupia…?
                                                                    
                Szukałam szczęścia.
                Jednocześnie wmawiając sobie nieszczęście.
                Co ze mną nie tak? Nie wiem.
                Ale wreszcie zrozumiałam, że, aby znaleźć skarb, nie zawsze trzeba szukać daleko.
                Wystarczy po prostu… otworzyć serce.