Boże, ale jestem niewyspana... Noc w noc to samo... Jak tak dalej pójdzie to jak nic wykorkuję.
- Anka, skończyłaś już? –piskliwy głos Karoliny wyrwał mnie
z zamyślenia.
- Ee, co jest? – z początku nie ogarnęłam o co chodzi, zaczęłam się rozglądać, aż w końcu trafiłam
na pełną politowania twarz przyjaciółki.
- Pytam, czy już skończyłaś? – jej mina zdecydowanie nie wyrażała zadowolenia,
co zdążyłam już skojarzyć. W pewnym momencie jednak, miałam wrażenie, że przez
jej twarz przemknęło coś na kształt… zaniepokojenia? E tam… Przywidziało mi
się…
W każdym bądź razie, patrzyłam na
nią przez kolejną minutę bez zrozumienia, zastanawiając się jakie jeszcze tajemnice
skrywa jej twarz, a których, zapewne, nie dane mi będzie odkryć. W końcu
ocknęłam się:
- A tak, tak –
mruknęłam z zakłopotaniem i podniosłam z biurka papiery, po czym
wręczyłam je Karolinie – Proszę – to mówiąc, wyszczerzyłam się w swoim
wyćwiczonym uśmiechu nr 5, jak mi się zdawało, już chyba dość przytomnym.
Taak.
Chyba znowu TYLKO mi się zdawało… Zdawało mi się, że jestem kochana. Zdawało mi
się, że mam wszystko czego potrzebuję. Zdawało mi się, że jestem szczęśliwa...
Ha! Cała ja!
Wydawało mi się, na co
dowód miałam przed sobą – Karolina, z jedną ręką opartą o moje biurko i drugą
położoną na biodrze, wpatrywała się we mnie przenikliwie.
„Proszę, nie pytaj o nic, o nic nie pytaj…” – myślałam
bezustannie.
- Wszystko w porządku? – i padło. Padło pytanie, którego tak
się boję od przeszło trzech lat. Zachowując zwyczajową maskę pozorów, odparłam:
- No jasne, nie martw się o mnie – uśmiechnęłam się lekko,
ale zobaczyłam, że ta odpowiedź jej nie uspokoiła. Już otwierała usta, chcąc
coś dodać, więc szybko zerwałam się na równe nogi – Wybacz, ale muszę już iść.
Do jutra! – odkrzyknęłam jeszcze, machając ręką na pożegnanie i wyszłam z sali.
Nic nie
było w porządku.
Szłam
przez ulice, mijając jak zwykle spieszących gdzieś ludzi. Ja się nie
spieszyłam. Nie chciałam wracać do domu. Ale musiałam. Obiecałam to, a ja
dotrzymuję obietnic. Szczególnie obietnic danych jemu.
Kątem
oka, zobaczyłam reklamę nowo otwartego kina. Filmy pół-darmo… Hm, nie przepadam za tym rodzajem rozrywki,
ale każdy sposób jest dobry, żeby trochę opóźnić powrót.
„Matko,
ile ludzi…” – pomyślałam, kiedy tylko weszłam do pomieszczenia. Było duszno i
ciasno. Z trudem przecisnęłam się do kas, potem stanęłam w kolejce i czekałam.
W końcu nadeszła moja kolej. Podeszłam do kasy:
- Jeden na „Niepamięć” – nawet nie spojrzałam na kasjera,
tylko zaczęłam szperać w portfelu w poszukiwaniu drobnych. „ Dlaczego ja nawet
w portfelu mam syf?!” – myślałam.
- To będzie 13,99 – zatrzymałam się w pół ruchu. Ten głos. JEGO głos.
Podniosłam szybko wzrok… Ale to nie był on. Zamknęłam oczy. Łzy zebrały mi się
pod powiekami. – Coś się stało? – zapytał ze zdziwieniem.
- N-nie, nic się n-nie stało… - odpowiedziałam drżącym głosem i nie spoglądając
na mężczyznę, wyrwałam mu bilet z ręki i
ruszyłam w stronę sali kinowej.
Z każdym dniem jest coraz
gorzej…
Zdjęłam płaszcz, odwiesiłam na
wieszak, zamknęłam drzwi.
„Ten film to zdecydowanie nie był
dobry pomysł. Był niczym: „gwóźdź do mojej trumny rozpaczy”. Haha… Patrzcie
państwo! Jeszcze na poezje mi się zebrało! Haha… Rzeczywiście, coraz gorzej. Oparłam
się o futrynę drzwi. Zaraz od tego ciężaru zatonę i będę coraz głębiej i
głębiej, i głębiej…”
- Mamusiu! Wlóciłaś!
„I głębiej i głębiej…”
- Mamusiu! Mam coś dla Ciebie!
„I głębiej i głębiej, coraz głębiej….”
- Mamusiu? Słysys mnie? Zlobiłam dla Ciebie…
- Zamkniesz się wreszcie?!
- …Laulke…
Tępe
dziecko… Ile razy ten wrzask będzie mnie witał po powrocie do domu…
Podniosłam
wzrok. Mała miała zamknięte oczy. Spoglądałam dalej spode łba na córkę. Dalia –
On ją tak nazwał. On chciał, żeby tak jej było na imię…
Otworzyła
oczy. Jego oczy. I zarazem te, które tak bardzo wtedy znienawidziłam. Spojrzała
na mnie wielkimi zielonymi oczami. Nie płakała. Uśmiechnęła się tylko szeroko i
skinęła głową. Wycofała się do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
A ja stałam dalej, oparta o
futrynę i wgapiona w drzwi za którymi zniknęła dziewczynka.
- Lepiej będzie dla mojej psychiki, jak wezmę prysznic i się położę… -
powiedziałam sama do siebie.
Noc. Ciemno. Mrocznie.
Jestem sama.
Moje demony zaraz wyjdą. Przyjdą
po mnie. Uprzednio wyłaniając się z ciemności.
W nocy wracają wspomnienia. Budzi
się sumienie. Duszę się.
Nocą krążą pytania: „ Dlaczego to
zrobiłeś?” , „Dlaczego nie mam prawa do szczęścia?”.
Boję się.
Słyszę krzyk. Jego krzyk. Co
krzyczy? Co robi?
Płacz. Ostatnie ronione łzy.
Czuję jakby ktoś wypruwał moje
wnętrzności. Krwawię.
Świadomość. Świadomość mnie
zabija. Świadomość grzechu.
Chaos.
- Anka, gdzie łazisz, chodź już!
-No idę, idę! – nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Wreszcie mam
rodzinę. Wymarzony dom. Od ponad dwóch lat, żyję pełnią szczęścia. Najpierw
pojawił się on. Potem Dalia. Czy jest coś piękniejszego niż wzajemna miłość?
Nie. Na pewno nie.
Podeszłam
do stołu niosąc tacę z wędliną, której o mały włos nie upuściłam, bo Dalka do
mnie dobiła, śmiejąc się i obejmując moje nogi ramionami.
- Co to robisz, urwisie? – zaśmiałam się, po czym odłożyłam
tacę na stół i zaczęłam łaskotać córkę. Ona chichotała jak szalona i wierzgała
na wszystkie strony.
- Mamuś, mamuś, dość! – krzyczała, wijąc się ze śmiechu.
- Oj, nie , nie, mama nie przestanie, bo Dalunia była
niegrzeczna – zaśmiał się mój mąż.
- Jak byłam niegzecna? Tata kłamie! Hahaha! – krzyknęła,
wprost pękając ze śmiechu.
„Jej seplenienie jest takie
słodkie…” – pomyślałam.
- No dobra, dość już, cukierku mój – uśmiechnęłam się
leciutko do Dalii, wypuszczając z objęć.
Ona w te pędy pobiegła w głąb ogrodu, a ja usiadłam obok męża. W tym
momencie to zauważyłam. – Co to? – powiedziałam wskazując obszerny krzak z
czerwono – żółtymi kwiatami.
- Dalie. – odrzekł.
- Dalie? – powtórzyłam ze zdumieniem.
- Tak, Dalie… - odpowiedział w zamyśleniu, a na jego twarzy
pojawił się lekki uśmiech. – Moja matka je uwielbiała.
- To dlatego chciałeś… - położyłam swoją dłoń na jego i
splotłam nasze palce.
- Dlatego… - to mówiąc, obrócił twarz w moją stronę i
nachylił się, aby mnie pocałować, ale zanim to zrobił zapytał:
- Obiecujesz, że zawsze będziemy się opiekowali naszą córką?
Choćby nie wiem co? – nigdy nie widziałam Go tak poważnego.
- Obiecuję. – odpowiedziałam.
W tym samym momencie, usłyszeliśmy
krzyk Dalii:
- Tatusiu, mamusiu, idę pobawić się na ulicy!
- Że co? – powiedział z osłupieniem, po czym oboje
zerwaliśmy się na równe nogi i pobiegliśmy w stronę ulicy. Zobaczyliśmy Dalię
wychodzącą na drogę. W tym samym momencie nadjeżdżał rozpędzony samochód. –
DALIA! – krzyknął i ruszył biegiem w tamtą stronę. Ja za nim.
Wszystko
działo się tak szybko.
Pisk
opon, krzyki ludzi, krzyk jego i mój. Wszystko się zlało w jeden dźwięk,
niemożliwy do zniesienia.
Poczułam
wszechogarniający mnie strach. Natychmiast podbiegłam do męża i dziecka, mając
nadzieję, że nic poważnego się nie stało.
Nic nie
stało się Dalii, która przerażona leżała w objęciach ojca. Jemu strużka krwi
płynęła mu z ust, wokół nich cały asfalt tonął w szkarłacie, wypływającym z jego
rany na plecach.
Padłam
na kolana.
Wręcz
wytargałam Go z objęć córki i objęłam.
Poczułam
łzy spływające po policzkach.
- Mamusiu…
Obudziłam
się zlana potem, mokra od łez.
Ten
sen… Nie sen… Koszmar. Ten koszmar powraca co noc.
Dlaczego?
Dlaczego?!
Nie
mogę o tym po prostu zapomnieć? To tak boli… Dlaczego nie zapominam? Wszystko
ucieka mi z pamięci… Czemu to wspomnienie też nie może?!
Moje
ciało wciąż drżało w napadzie szlochu. Ściskałam mocno pościel, aż do krwi.
Tyle
cierpienia, bólu… Przecież miałam być szczęśliwa! Dlaczego nie jestem…?
Ona…
miałam ją kochać… miała dać mi szczęście… więc dlaczego mi je odebrała?!
- Aaaaaaaaargh!!! – krzyknęłam niepohamowanie.
Usłyszałam
tupot. Drzwi się uchyliły. Weszła Dalia.
- Coś się stało,
mamusiu? – zapytała cichutko.
- Wyjdź stąd –
powiedziałam, nawet nie racząc jej spojrzeniem.
- Yhm… A… a mogę
pobawić się na dwoze? – zapytała jeszcze ciszej niż wcześniej.
- Idź –
odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
- Dziękuję –
powiedziała już ledwie słyszalnie, po czym wyszła po cichu zamykając za sobą
drzwi.
Dlaczego wszyscy mają prawo do
szczęścia… a ja go nie mam?
A może… może czegoś nie
zauważam?
Boże… Tego mi było trzeba…
Gorący prysznic pomaga we wszystkim…
DING-DONG
Kto śmie zakłócać mój odpoczynek…?!
Jak Dalia znowu kluczy zapomniała, zatłukę, przysięgam…
Szybko wyszłam spod prysznica,
powycierałam się i ubrałam szlafrok.
DING-DONG
- Już, już! –
zatłukę. Z taką myślą podeszłam do drzwi, otworzyłam i… o mało mi oczy nie wyskoczyły
z orbit. Przede mną stali dwaj policjanci. – Yy, dzień dobry. Czy coś się
stało? – moje zakłopotanie rosło wprost proporcjonalnie do wzrostu świadomości
faktu, że jestem TYLKO w szlafroku.
- Dzień dobry –
odpowiedział wyższy z funkcjonariuszy – Czy mamy przyjemność z panią Anną
Budzisz?
- Tak, ale o co
chodzi? – wciąż nie rozumiałam.
- Pani córka przed
chwilą została odwieziona do szpitala, ponieważ potrącił ją samochód. –
odpowiedział z kamienną twarzą niższy policjant.
- S-słucham? – nie
dowierzałam.
- Powiedziałem, że…
- Słyszałam!
–krzyknęłam i w amoku pobiegłam do łazienki
stamtąd krzycząc do osłupiałych policjantów – Do którego... AŁA –
uderzyć się musiałam jeszcze, bo co – do którego szpitala została odwieziona?!
- Do św. Łukasza…
Wybiegłam z łazienki, wymijając
funkcjonariuszy i nie zamykając nawet drzwi.
Ta mała! Jak może być tak
nieostrożna! Przez z nią złamię obietnicę!
Złapałam taksówkę.
- Do św. Łukasza!
- Się robi. –
odpowiedział mężczyzna.
Dotarłam na miejsce, zapłaciłam
taksówkarzowi i pobiegłam do szpitala.
- Gdzie leży Dalia
Budzisz?! – pytałam pielęgniarek.
- Budzisz… Hm… -
niecierpliwiłam się coraz bardziej – A tak! Ta dziewczynka potrącona przez
auto?
- Tak! Gdzie ona
jest?! – myślałam, że mnie szlag trafi przez
tą kobietę.
- Na drugim piętrze
w pokoju nr 7.
Ruszyłam biegiem w stronę
schodów.
- Dziękuję! –
krzyknęłam jeszcze.
Biegnąc po schodach nie
rozumiałam, dlaczego tak mi zależy, aby być przy niej jak najszybciej. Przecież
to tylko obietnica. A ona i tak była zbędnym ciężarem. Gdyby umarła, to
przecież nie byłaby moja wina tylko jej. Co za różnica… Coś jednak mnie tam ciągnie…
Wpadłam do pokoju córki. Była
sama. Usiadłam przy łóżku i spojrzałam na Dalię. Drobną rączkę miała czerwoną i opuchniętą, to
samo ze zsiniałą wargą, na której widniało rozcięcie.
Wtedy… wtedy, coś we mnie pękło.
Pierwsza samotna łza spłynęła mi po policzku. W tym momencie do sali wszedł
lekarz. Szybko starłam łzę z policzka.
- Proszę się nie
martwić, wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się do mnie serdecznie – Zaraz
powinna się obudzić. – Spuściłam głowę. Kolejnej łzie udało się uciec. I
następnej też.
- Mamusiu – cichy
szept sprawił, że otwarłam szeroko oczy i podniosłam głowę – Doktol powiedział,
ze będzie dobze, więc nie płac, plose.
Nie wiem czemu. Nie rozumiem…
Dlaczego… dlaczego łzy płyną mi po policzkach?
- Mamusiu…
To słowo. Przecież słyszałam je
tyle razy. Czemu teraz? Czemu nie mogę powstrzymać łez?! Płynie ich coraz
więcej…
- Nie płac, mamusiu,
nie wiem cy Cię to pociesy, ale – spuściłam głowę, tylko po to by zaraz znów ją
podnieść na słowa: - kocham Cię.
Tego było za wiele. Wybuchłam
niepochamowanym szlochem.
- Nie płac! Mamuś!
Nie pła…- nie wytrzymałam pochyliłam się i objęłam ją na tyle delikatnie, żeby
jej nie zranić, ale na tyle mocno, żeby poczuła…
- Ja też Cię kocham!
Tak bardzo…. Tak bardzo Cię kocham…
… miłość.
Moją, do niej.
Prawdziwą miłość.
Jak mogłam być tak głupia…?
Szukałam szczęścia.
Jednocześnie wmawiając sobie
nieszczęście.
Co ze mną nie tak? Nie wiem.
Ale wreszcie zrozumiałam, że,
aby znaleźć skarb, nie zawsze trzeba szukać daleko.
Wystarczy po prostu… otworzyć
serce.